Tydzień temu internet obiegła smutna wieść – studio Lionhead zostanie zamknięte. Dziewiętnaście lat. Tyle właśnie istniała firma, która zmieniła oblicze gier dla mnie (i wielu graczy na całym świecie). Sześć lat. Tyle zajęło Microsoftowi jej zrujnowanie.
Gdy cofam się pamięcią do roku 2001 i moich doświadczeń z grami – moim absolutnym faworytem jest ich pierwsze dzieło – Black & White. W tej unikalnej produkcji wcielamy się w postać boga – stwórcy obdarzonego zdolnością budowania i niszczenia, reprezentowanego przez swoje boskie alter-ego – zwierzęcego chowańca. W tamtych czasach nie było Steama, który liczyłby moje godziny gry, jednak jestem pewien, że przy Black & White spędziłem naprawdę setki szczęśliwych godzin.
To była jedna z tych nielicznych gier, które ukształtowały mnie jako gracza i artystę – dzięki niej naprawdę poczułem co to znaczy prawdziwa immersja. Zrozumiałem też, że gry mogą być sztuką.
Kolejnym tytułem, który stałe się dla mnie równie ważny, było oczywiście sławne Fable. RPG unikalne w każdym calu, genialnie igrające z konwencją, zabawne, głębokie, kreatywne i inspirujące. I to właśnie dzięki tej grze…poczułem inspirację do tworzenia muzyki.
Powyższy utwór jest krótkim tłem, jednak w moim odczuciu idealnie obrazuje rzeczy, które działy się w mojej głowie podczas gry w pierwszą część Fable. Co szczególnie utkwiło mi w pamięci to lekkość z jaką Lionhead opowiadał swoje historie. Dla mnie fabuła w serii Fable była esencją wszystkich opowieści heroicznego fantasy – z jednej strony skłaniającą do refleksji nad naturą człowieka – z drugiej z nienagannie angielskim humorem punktującą klisze i banały znane z podobnych gier. Ot choćby pierwsza scena z Fable 2 w której poznajemy naszego bohatera/kę: jego przezwisko przez całą grę brzmi Wróbel i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że w otwierającej, epickiej sekwencji przelatujący wróbel…sadzi epicką kupę na głowę naszej postaci.
Magiczny realizm, historia po uszy zanurzona w magii, opowiedziana z dickensowskim urokiem – pełna ciepłego uroku bez zbędnego epatowania przemocą i seksem. Opowiedziałem o tym nieco w mojej starej recenzji Fable 3 – o tutaj:
Ostatnimi czasy coraz więcej mówiło się również o najnowszej produkcji Lionhead – Fable Legends. Niestety od samego początku czułem, że coś jest mocno nie tak – gra tworzona była tylko na Xboxa i Windows 10, co samo w sobie świadczyło o tym, że zamiast na robieniu gier firma musiała się skupić na liczeniu kasy. I podczas gdy nie sądzę, że jest to coś złego – każdy musi zarabiać, zwłaszcza jeśli tworzy produkt dobrej jakości – to wymuszanie instalacji szpiegującego systemu operacyjnego (lub kupno konsoli) jest w moim odczuciu moralnie dwuznaczne. (Tak jestem gorącym przeciwnikiem ekskluzywnych gier na konsole i marnych PeCetowych portów również).
Chciwa korporacja zniszczyła Fable Legends – zniszczyła również legendę, jaką było studio Lionhead. I jest mi po prostu przykro, jako graczowi i jako artyście. Nie wiadomo co się stanie z markami należącymi obecnie do Microsoft. No ale cytując Sir Terry’ego Pratchetta: „Kiedy się jest bogiem, nie trzeba się tłumaczyć.”
Właśnie kończy się pewna era i pozostaje mieć tylko nadzieję, że pewnego dnia ekipa znów zjednoczy się we wspólnym projekcie a my doczekamy się godnego następcy Black & White oraz Fable.
Z całego swojego ośmiobitowego serducha –